0

Tutoring rówieśniczy, czyli pochwała leniwego nauczyciela

Znacie to uczucie, kiedy próbujecie wytłumaczyć coś dzieciom, powiedzmy zagadnienie matematyczne, ale w odpowiedzi napotykacie tylko zagubione spojrzenie i oczy jak pięć złotych? Wewnętrzny nauczyciel wścieka się wtedy i ciska, że przecież tak wspaniale i klarownie przedstawił temat, podał przykłady i co te dzieci w ogóle sobie myślą, żeby tego nie docenić. Zewnętrzny nauczyciel jednak zachowuje zimną krew i zaczyna zastanawiać się: co tutaj zrobić, żeby uczniom pomóc. Prawda jest taka, że zawsze w klasie znajdzie się kilka osób, które załapią o co nam chodzi, lub też załapałyby i tak, bez naszych tłumaczeń. Lub nawet pomimo naszych tłumaczeń… Ja w takim wypadku daję wszystkim dzieciom zadanie i pozwalam trochę pokombinować samodzielnie. Dzieci, które skończą wcześniej wysyłam jako moich pomocników „w świat”. Krążą po klasie i pomagają tym, którzy mają problem ze zrozumieniem zagadnienia. Oczywiście zdarza mi się podchodzić i tłumaczyć indywidualnie, ale z moich obserwacji wynika, że w takim wypadku dziecko „się wyłącza”, czekając aż podam gotowy sposób, albo nawet wynik. Z dziecięcymi tutorami jestem z kolei zawsze tak umówiona, że nie wolno im podawać gotowego rozwiązania, ich zadaniem jest tłumaczyć, wyjaśniać w jaki sposób coś zrobiły. I serio się tego trzymają! Dzieciaki dużo chętniej słuchają rówieśników, lepiej z nimi współpracują. Po chwili dziecko, które z początku miało problem, samo zaczyna krążyć po klasie i pomagać, utrwalając sobie sposoby i rozwiązania! Edukacyjne perpetum mobile. Moim ulubionym momentem podczas takich zajęć jest właśnie to, kiedy z początku zagubiony uczeń nabiera pewności siebie, staje się ekspertem i nauczycielem. Ma to również wielki plus praktyczny: szybko kończący się nie nudzą i  nie przeszkadzają tym, którzy wymagają większego skupienia.

Oczywiście taki tutoring, szczególnie wśród młodszych dzieci, dotyczy nie tylko spraw naukowych, ale także czynności samoobsługowych, prac techniczych i problemów ze znalezieniem właściwej strony w książce. Wymaga też od nauczyciela cierpliwości i ufności w uczniów, również dania im tyle czasu, ile potrzebują.

A co wtedy robi nauczyciel? Dyskretnie przysłuchuje się niesamowitym rozwiązaniom na jakie dzieci wpadają same, patrzy jak rośnie samodzielności i pewność siebie uczniów, oraz rozpiera się na krześle i łapie chwilę cennego oddechu 🙂

Korzystacie z takiego rozwiązania? Czy jednak wolicie tłumaczyć wszystko samodzielnie? Podzielcie się swoją opinią tutaj lub na FB Pani Nauczycielka

0

Zabawy w czytanie

Przez kilka lat uczyłam dzieciaki języka angielskiego. Bardzo obawiałam się jak poradzę sobie jako „pani od wszystkiego” w zerówce, okazało się jednak, że doświadczenie zdobyte w nauczaniu języka obcego łatwo przełożyć na uczenie języka ojczystego. W zerówce jak wiadomo chodzi nie tylko o nauczenie i egzekwowanie wiedzy, ale przede wszystkim o pokazanie, zachęcenie i… dobrą zabawę! Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie dobra lekcja to taka, podczas której dobrze bawią się i dzieci i nauczycielka. Czytanie, nawet to na poziomie prostych słów i wyrażeń, musi się kojarzyć z przyjemnością i frajdą!

Oto garść pomysłów na rozpoczęcie przygody z czytaniem (przed każdą grą trzeba oczywiście zaznajomić dzieci z wyrazami): 

  1. Szukanie par: Potrzebny jest zestaw kart obrazkowych i wyrazowych (ja robię je w wersji pisma drukowanego i szkolnego na stronie canva.com). Rozdajemy dzieciom losowe karty. Na hasło „start” muszą chodzić po klasie i szukać dziecka, które ma pasujący obrazek. Gramy według zasady, że jeśli ktoś nie umie przeczytać swojej karty to najpierw pyta kolegów i koleżanek a dopiero jeśli nikt nie umie pomóc, zwraca się do mnie 🙂

Bez tytułu

  1. Memory: Potrzedny zestaw jak wyżej, lub podwójny wyrazowy. Zasad nie muszę z pewnością tłumaczyć!
  2. Wyścigi rzędów: Potrzebny zestaw jak wyżej. Gra ma dwie rundy. W pierwszej rozkładam na podłodze napisy. Pierwsze dzieci w rzędzie ścigają się do słowa, które odczytuję. Muszą dotknąć odpowiedniego obrazka. Druga runda polega na tym, że rozkładam na podłodze obrazki i nic nie mówię, tylko podnoszę karty wyrazowe. Kto pierwszy dotknie odpowiedni obrazek zbiera punkt dla drużyny (albo nie gramy na punkty, to bardzo zależy od grupy).
  3. Pojedynki: Potrzebujemy kart wyrazowych. Para dzieci staje do siebie plecami. Każde dostaje kartę wyrazową – trzyma ją napisem do przodu. Cała klasa odlicza do trzech, na trzy dzieci się odwracają. Kto pierwszy przeczyta napis, który trzyma drugie dziecko – wygrywa. Później wygrani mogą grać z wygranymi, aż zostanie jeden mistrz czytania.
  4. Bomba: gra może mieć kilka wersji. W jedej dzieci podają sobie piłkę, w tle gra muzyka. Kiedy nauczycielka zatrzyma muzykę, dziecko które trzyma piłkę musi przeczytać wskazany wyraz. Inna wersja jest taka, że w kółeczku krąży karta wyrazowa i dziecko, które zostanie z nią w ręku musi przeczytać (pozwala to dzieciom wcześniej się przygotować do odczytania wyrazu). Kolejna wersja wymaga wcześniejszego przygotowania kuli z poznanych wyrazów. Kula krąży w kółeczku, dzieci podają ją sobie z ręki do ręki. Kiedy zatrzyma się muzyka dziecko zdejmuje jedną karteczkę z wyrazem z kuli i próbuje ją przeczytać. Znalezione obrazy dla zapytania bomb
  5. Wieża: plastikowe kubeczki i karty wyrazowe lub plastikowe kubeczki z zapisanymi słowami. W pierwszej wersji dzieci losują kartę wyrazową, jeśli ją odczytają mogą położyć kartę na kubeczku. Kolejne dziecko kładzie kolejny kubeczek i kolejną kartę. Patrzymy jak wysoką wieżę uda się zbudować! W drugiej wersji robimy podobnie tylko wieżę budujemy z kubeczków w taki sposób:Podobny obraz
  6. Śnieżki: zapisane poznane wyrazy zmięte w kulki. Tak jak się domyślacie! Rzucamy papierowymi śnieżkami, łapiemy jak najwięcej się da a potem czytamy co kto złapał.
  7. Dobble: własnoręcznie przygotowane plansze do Dobble z poznanymi wyrazami (lub wygenerowane tutaj: http://dobblemania.pl/). Gra w parach zgodna z zasadami gry w Dobble.

W co Wy bawicie się z dziećmi, żeby zachęcić je do nauki czytania? Które pomysły stosujecie, a które chciałybyście wypróbować? O zabawach ćwiczących jakie umiejętności chcielibyście przeczytać?

0

Nauczyciel niedyrektywny w tradycyjnej szkole

W polskiej szkole stoimy na bakier ze współczesną metodyką. Winni są temu często sami nauczyciele, którzy mając w tych czasach nieograniczony dostęp do wiedzy, drepczą w miejscu i „uczą tak jak ich uczono”. Ale jest także mnóstwo nauczycieli, którzy dokształcają się, czytają, oglądają i wiedzą, że nie dają dzieciom tego, co najlepsze. Starają się balansować pomiędzy tym, co dobre dla rozwoju dzieci a tym czego wymaga system (dyrekcja, kuratorium, rodzice). Wydaje się to syzyfową pracą i walką z wiatrakami. Takie rozdarcie może być trudne do zniesienia, z pewnością przyczyniać się do szybkiego wypalenia zawodowego. A jednak próbujemy, bo zależy nam na naszych wychowankach… Ostatnio serię porad dla nauczycieli w takiej trudnej sytuacji zaczęła publikować Agnieszka Stein. Bardzo sobie cenię te porady, są wyczerpujące i poruszają z empatią bardzo ważne kwestie. Oto podpunkty, które do tej pory opublikowała Agnieszka (zachęcam poczytać ich rozwinięcie na profilu Agnieszka Stein ):

1. Po pierwsze nie szkodzić.

2. Dobre relacje to podstawa. Dobre relacje z dziećmi, z rodzicami i z innymi nauczycielami.

3. Każdy potrzebuje swojej wioski. Nauczyciel też. Potrzebuje innych ludzi, którzy robią podobne rzeczy i w podobnym duchu.

4. Dobre relacje z rodzicami buduj od samego początku, od momentu pierwszego spotkania.

5. Kiedy pojawiają się trudne sytuacje i trudne rozmowy pamiętaj, że to, co robi drugi człowiek, dziecko czy rodzic, nigdy nie jest o tobie. Niezależnie od tego czy jesteś rodzicem czy nauczycielem warto nie brać do siebie tego, co mówią inni ludzie.

6. W pracy z ludźmi jest tak: albo uczysz się ciągle, uczysz się więcej niż ci, z którymi pracujesz albo jest Ci bardzo trudno.

7. Czasem wolniej znaczy szybciej a mniej znaczy więcej.

8. Większość tego czego dzieci uczą się w szkole to umiejętności a nie wiedza.

9. Dowiedz się wszystkiego co możesz na temat ukrytego programu szkoły, bądź świadomy tego jak on działa w miejscu, w którym pracujesz i bierz odpowiedzialność za to, żeby go nie powielać na tyle, na ile jesteś w stanie.

10. Tak bardzo jak jesteś w stanie unikaj ocen i oceniania. Stawiania stopni. Etykietowania uczniów. Oceniania ich zachowania. Wypowiadania i pisania krytyki i pochwały.

11. Jeśli coś nie działa nie rób tego więcej.

Podejrzewam, że lista nie jest jeszcze zamknięta, ja mam zamiar ją śledzić i poświęcić jej wiele refleksji.

1

Wystarczająco dobrzy nauczyciele

Znajomi często pytają mnie jakie są dzieciaki w mojej klasie i czy je wszystkie lubię. Odpowiadam szczerze, że dzieci to ludzie, a ludzie są różni… Zanim jednak mnie ocenicie przeczytajcie mój wywód.

W idealnym świecie odpowiedź brzmiałaby „Wszyscy moi uczniowie są wspaniali! Kiedy rano się budzę, nie mogę doczekać się, żeby ich zobaczyć”. Tak właśnie chciałby widzieć nauczycieli i uczniów świat (łącznie ze mną!). I trzeba przyznać, że zdarzają się takie dni. Ale żeby tak było musi nastąpić wyjątkowy splot wydarzeń… Powiedzmy dzień wcześniej lekcje szły jak marzenie, najbardziej oporny uczen powiedział, że zajęcia były fajne, koleżanka z pracy pochwaliła twoje pomysły a rodzice jednego z dzieci powiedzieli, że ich pociecha uwielbia chodzić do szkoły. Na nadchodzący dzień masz zaplanowaną niespodziankę dla dzieciaków i jesteś pewna, że będą się z niej bardzo cieszyć. Na dodatek już od dwóch tygodni jedna z dziewczynek, z którą od początku roku były pewne problemy, nie uderzyła żadnego z kolegów i koleżanek i po cichu zaczęłaś świętować, że twoja praca i cierpliwość zaczęły przynosić skutki. To wszystko składa się na poranek pełen entuzjazmu, chęci do pracy i miłości do dzieciaków.

Nie zawsze jednak jest tak dobrze. Zwykle po prostu „jakoś leci”. Lekcje są w porządku, na przerwach ktoś się z kimś pokłóci, ktoś odezwie się do ciebie z lekceważeniem, potem przeprosi bez przekonania, a na dodatek dyrekcja wysłała maila z toną papierów do wypełnienia. Jeden chłopiec ma wyjątkowo dobry dzień, drugi niestety przeciwnie. Na pożeganie przybiega do ciebie kilkoro maluchów i przytula na „do widzenia”, inni zajęci zabawą nawet nie zauważają, że wychodzisz. To ten dzień, kiedy zmuszona do odpowiedzi na pytanie, odparłabyś dyplomatycznie: „Każdy z nich jest wyjątkowy, czasem nie potrafię zrozumieć ich zachowania, jednak staram się, aby czuli się szanowani i lubiani”. Bo dawanie dzieciom ciepła, akceptacji i szacunku nie każdego dnia przychodzi lekko. Często jest to ciężka praca, wymagająca stałeś świadomości swojego zachowania i jego wpływu na najmłodszych. Jeśli pewien uczeń zaczął ostatnio zachowywać się wobec ciebie wyjątkowo nieprzyjemnie, jest złośliwy i daje do zrozumienia, że nie jesteś dla niego osobą godną szacunku, to usłyszenie swojego głosu rozsądku, który podpowie, że nawet w tej sytuacji musisz stanąć ponad tym i z szacunkiem pomóc dziecku rozwiązać problem, a nie ukarać go krzykiem lub w inny sposób, jest na prawdę wyjątkowo trudne. Nawet taki uczeń musi czuć się lubiany, chciany i akceptowany i naszym obowiązkiem jest dać mu to nawet jeśli cała nasza dusza w środku krzyczy „Nie lubię go! Nie chcę mieć go w swojej klasie!”.

Bo czasem odpowiedź „Moja klasa jest trudna. Mam niestety kilku uczniów, do których nie czuję specjalnej sympatii” byłaby odpowiedzią najszczerszą. Ale podobnie jak w pierwszym przypadku, do takiej odpowiedzi musiałby według mnie doprowadzić splot nieszczęśliwych przypadków, nagromadzenie „złej energii”. Czasem potrzeba także czasu, aby przyzwyczaić się do pewnych zachowań dzieci i pod nimi dostrzec wyjątkową, piękną i dobrą osobę. Dzisiaj, w niedzielę 15 października, nie jestem w stanie powiedzieć, który uczeń w mojej klasie wzbudza we mnie największą i najmniejszą sympatię. Myśląc o nich myślę o zupełnie różnych małych ludziach. O tym, że pewnie jutro po raz setny będę musiała na nowo tłumaczyć komuś, że nie oddajemy jak ktoś nas kopnie i w jaki inny sposób poradzić sobie z tą trudną sytuacją, ale też o tym, że będziemy mieć próbę przedstawienia, na której każde z nich stara się dać z siebie wszystko i jaką dumą mnie to napawa.

Nie powinniśmy wstydzić się złych myśli. Trzeba tylko pamiętać, żeby nie wprowadzać ich w życie. Nie dać nikomu odczuć, że nie mamy już w niego wiary, że kogoś faworyzujemy. Nie bójmy się także przeprosić, jeśli złość popchnie nas do zachowania niezgodnego z tym, co chcemy przekazać naszym uczniom (pamiętajmy, że dzieci naśladują nasze zachowania, na nic czcze pogadanki, jeśli dajemy zły przykład). Mówi się ostatnio dużo o odchodzeniu od kultu doskonałości w rodzicielstwie. Do nauczycieli mam taki apel: dążmy do doskonałości, pracujmy nad sobą i nie dajmy się ponieść złym emocjom. Pamiętajmy jednak, że jesteśmy tylko ludźmi. Błędy to część procesu nauczania i wychowania, zarówno te po stronie uczniów jak i te po stronie nauczycieli.

A jak Wy odpowiedzielibyście na pytanie „Czy lubisz wszystkich uczniów w swojej klasie?”.

 

1

Motywacja, zachowanie i inne trudne sprawy…

Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie w pracy nauczycielki najtrudniejsze jest zachowanie dzieci. Jednak nie w znaczeniu „ale te dzieci są niegrzeczne, za moich czasów tak nie było…”, ponieważ staram się na to patrzeć z szerszej, a przede wszystkim dalekosiężnej perspektywy.

Mam w klasie dzieci 5- i 6-letnie. Wymagać od nich, aby zachowywały się zawsze odpowiednio do sytuacji oraz kulturalnie to absurd. Zawsze jak próbuję to komuś wyjaśnić używam dość obrazowej paraboli: wyobraź sobie, że 5 lat temu pojawiłeś się na obcej planecie. Nie wiedziałeś o niej nic, nie znałeś zwyczajów, nie wiedziałeś w co tubylcy się ubierają, co jedzą… Przez pierwsze trzy lata średnio dawało się z tobą komunikować i mimo że z całych sił pragnąłeś odnaleźć swoje miejsce, jeszcze nie wszystko było jasne. Tubylcy albo traktowali cię jak półgłowka albo jak rozczulające stworzonko. Tak samo, albo nawet trudniej jest dzieciakom. One nie tylko dopiero zaczynają rozumieć jak działa otaczający je świat, ale też jak działają ich emocje. To bardzo dużo do przetworzenia i czasem może rodzić nieporozumienia oraz frustracje.

Teraz wyobraźcie sobie, że na tej nowej planecie, ktoś zaczyna nieco tracić cierpliwość do twojego „nieogarnięcia”. Aby pomóc sobie i (jestem pewna, że pełen najlepszych chęci) również tobie, wymyśla, że za każde zachowanie zgodne z tym, co przyjęte na planecie, będzie cię nagradzał czymś przyjemnym, za złe zachowanie zaś będzie coś ci odbierał lub w jakiś sposób karał… Co więcej czasem wymagałby od ciebie jakiegoś zachowania, a sam zachowywałby się zupełnie inaczej! (oj jak często wymagamy od dzieci czegoś, czego sami nie robimy!) Jakbyś się wtedy poczuł? Chciałbyś na każdym kroku być oceniany? A może wolałbyś dostać więcej czasu na zrozumienie tego co cię otacza? Może chciałbyś dostać cierpliwego przewodnika? Bo przecież nie masz żadnego powodu, aby nie chceć zrozumieć.

Uważam, że głównym problemem wszelkich systemów motywacji zewnętrznej jest założenie, że dziecko nie chce współpracować. Zapewniam, że dziecko nie marzy o niczym innym (no chyba, że coś w co chcemy je zaangażować jest w jego mniemaniu nudne i bez sensu, ale tutaj radzę się zastanowić nad tym jak prowadzimy zajęcia…), nie zawsze jednak o tym wie i potrafi okazać.

Żeby było jasne: motywowanie i wychowywanie (w znaczeniu: pomoc w zrozumieniu zasad panujących w danym społeczeństwie) to bardzo trudny i żmudny proces. To przede wszystkim rozmowy, rozmowy, rozmowy…  Oraz: dawanie przykładu, dawanie przykładu, dawanie przykładu… Na im niższym stopniu nauczania jesteśmy, tym bardziej odległe są cele, które staramy się osiągnąć. Nie zawsze zaowocują one na naszym etapie nauczania, czasem potrzeba na to wielu lat. To jest frustrujące, wiem o tym dobrze, przeżywam to każdego dnia. Ale jeśli mądrze dbamy o naszych wychowanków, to jedyna droga. I pamiętajmy: nie wychowujemy dzieci dla siebie.

W oparciu o najnowszą wiedzę oraz własne intuicje apeluję do Was nauczyciele, a przede wszystkim wychowawcy (rozumiem, że nauczyciele, którzy mają mało godzin z dziećmi w dużej grupie są czasem zmuszeni po to sięgać, żeby przekazać wszystko co powinni i zapewnić dzieciom bezpieczeństwo, zachęcam jednak do szukania innych rozwiązań) : stosowanie kar i nagród, tablic motywacyjnych, wesołych buziek i smutnych chmurek, nie przynosi nic poza krótkofalowym efektem, ograniczającym się do naszych konkretnych zajęć. Nie przełożą się na zachowania poza wzrokiem nauczyciela. Dzieci to nie pieski, które da się wytresować. Potrzebują czasu, zrozumienie i cierpliwości. Jeśli ktoś codziennie dostaje trzy piorunki, to po tygodniu przestają na nim robić wrażenie. I są zupełnie bezosobowe. Rozmowy dają poczucie nie tylko pewnej powagi, ale też troski i zainteresowania ze strony nauczyciela, nawet jeśli uczeń podchodzi do niej niechętnie. 

Żeby było jasne: około 100 razy dziennie mam chęć zastosować starą dobrą karę w stylu „idź do kąta”. Ludzka cierpliwość ma w końcu swoje granice, a dziecięca wyobraźnia ich nie zna. Ale na takie okoliczności mamy rozum i serce, które nie powinny nam pozwolić działać impulsywnie i, nie bójmy się tego słowa, okrutnie.

Jeśli jeszcze kogoś nie przekonałam, krótka anegdotka: byłam bardzo grzecznym dzieckiem. Raz w przedszkolu dostałam burzową chmurkę za zachowanie. Nie pamiętam co zrobiłam, ale poczucie wstydu z tym związane czuję do dziś.

A Wy w jaki sposób pomagacie uczniom odnaleźć się na „naszej planecie”? Może stosujecie tablice motywacyjne i macie o nich inną opinię niż ja? Czekam na Wasze komentarze!

0

Jak ona to robi?!

Pierwszy tydzień w nowej pracy jest zawsze bardzo stresujący i męczący. Szczególnie jeśli robi się coś, czego nigdy wcześniej się nie robiło, pracuje programem, którego wcześniej się nie znało i w „międzyczasie” opiekuje i uczy się nieznane wcześniej dzieci…

Znacie to? Pierwsza lekcja, nowe dzieci. Mają chwilę, żeby rozejrzeć się po sali, zaznajomić z nowymi kątami, zabawkami. Po dwóch minutach sala, którą tak pięknie przygotowałaś w czasie wakacji, wygląda jak pole bitwy. Ale chodzi przecież o to, żeby dzieci poczuły się dobrze i bezpiecznie, tłumaczysz sobie. Po swobodnej zabawie zapraszasz dzieciaki do sprzątania… kilkoro sprząta, kilkoro nagle musi wyjść do toalety, jedno płacze, że ono przecież nie nabałaganiło. Jakimś cudem udaje Wam się w końcu usiąść w kole, chcesz zaproponować dzieciom fajne zabawy integracyjne, których szukałaś od miesiąca w książkach, internecie, na forach… Niestety połowa zabaw okazuje się niewykonalna z zestawem obecnych dzieci, inne przedłużają się w nieskończoność. Sprawdzasz poprzez zabawy co dzieciaki już potrafią: Olek recytuje z pamięci „Iliadę” i całkuje, Patryś nie jest pewien jak ma na nazwisko i jaka liczba jest po 3… Starasz się to wszystko zapamiętać, zanotować i planujesz przemyśleć w domu w jaki sposób nie zanudzić Olka i nie zniechęcić Patrysia… Nagle orientujesz się, że już dawno powinniście iść na dwór/na obiad/na angielski a ty nie zrobiłaś nawet 1/3 tego, co zaplanowałaś.

Wracasz zmęczona i zniechęcona do domu, przewijasz Facebooka, co jakiś czas pojawiają się wpisy z nauczycielskich grup – zdjęcia fantastycznych prac, które wykonały dzieci dużo młodsze od twoich, karty pracy wykonane przez koleżanki i kolegów po fachu, filmiki z zabaw i zajęć dramowych. Myślisz sobie „JAK ONA TO ROBI? I KIEDY?!”.

To jest moment, w którym łatwo się załamać, szczególnie kiedy jest się młodą nauczycielką. Prawda jednak jest taka: każdy miał trudne początki, dni, podczas których caly misterny plan sypał się na głowę. Każdy również miał (lub będzie miał) dni chwały, kiedy dzieci pracują jak natchnione – i to są momenty, w których robi się zdjęcia i nagrywa filmiki!

Mi na przykład wydawało się, że w tym tygodniu z moją zeróweczką nie zrobiłam nic konstruktywnego. A potem obejrzałam sobie zdjęcia z mojego telefonu i pomyślałam, że jednak mogło być gorzej 🙂 Głowa do góry! Teraz już tylko będzie łatwiej!

IMG_20170908_121132[1]

Powtarzanie figur geometrycznych (po polsku i po angielsku) – z boku krótkie NaCoBeZU dotyczące innej pracy plastycznej 🙂

IMG_20170907_123959[1]

Dni tygodnia i plakat obrazujący liczby 1-10 (oraz kawałek klasowych zasad)

img_20170907_0958331.jpg

Układanie słów z literek wyciętych z imion dzieci

IMG_20170906_101257[1]IMG_20170906_095941[1]IMG_20170906_095804[1]

Zabawy na wyobraźnię i kreatywność przy pomocy patyczków do przeliczania…

A to tylko kilka rzeczy, które udało się nam zrobić!

Mały hint jeśli chodzi o sprzątnięcie sali w 3 minuty: włączam dzieciom poniższą piosenkę, wiedzą, że mają czas do końca aby posprzątać. Dobrze działa, bo dzieci bardzo lubią tę melodię i chętniej sprzątają, jeśli jest to pewnego rodzaju wyzwanie.

 

Znacie to uczucie obezwładniającego chaosu pierwszych tygodni? I poczucie, że nie robicie tyle ile byście mogły/mogli? Co udało Wam się zrobić przez ten pierwszy tydzień? Czekam na Wasze opinie! (jeśli chcecie poznać mój sekret na szybkie sprzątanie sali, zapraszam do przeczytania artykułu 🙂 )

 

0

Z cyklu inspiracje z Netflixa – The Bad Kids

Wyobraźcie sobie przez chwilę, że chodzicie do szkoły, w której rano jeszcze na dziedzińcu wita Was dyrektorka: z szerokim uśmiechem, przytuleniem i szczerym „Ale się cieszę, że cię widzę!”. A kiedy nie pojawiasz się kilka dni z rzędu dzwoni do Ciebie przemiła sekretarka i z prawdziwą troską dowiaduje się, czemu jesteś nieobecna. Taka, w której nauczycielom tak zależy na Twojej przyszłości, że pojadą o Ciebie do domu, jeśli dzieje się tam coś złego.

 

Netflix znów się postarał i zaproponował mi interesujący dokument. Wprawdzie „The Bad Kids” pokazuje nieco starszą, bo licealną, młodzież, jednak pewne problemy są w edukacji uniwersalne.

Dokument nazywa się „The Bad Kids”, ale ja nie zauważyłam tam ani jednego złego dzieciaka. Chyba nie będę ani kontrowersyjna ani odkrywcza, kiedy powiem, że dzieci z problemami są wytworem środowiska, nie jednostkami które nie dbają o swoją przyszłość. Przez prawie dwie godziny przyglądamy się dokładnie kilku uczniom (nastoletnim rodzicom, molestowanej dziewczynie, chłopakowi uzależnionemu od metamfetaminy), nauczycielom oraz szkole jako instytucji. Uderzające jest dla mnie samozaparcie tych dzieciaków, ich ambicje i przeciwstawienie się swojemu losowi. Oczywiście często mają dość, są bliskie poddania się, nie mają przecież wsparcia w rodzinie (najdelikatniej mówiąc). Ale podobnie jak Bauer w szkole tej podkreśla się niebotyczną rolę relacji z dorosłym. Ponieważ dzieciaki nie odnajdują tego w domu, to nauczyciele muszą przejąć rolę osoby, która w nie wierzy i wspiera. Co gorsza w poprzednich szkołach często to właśnie nauczyciele podcinali im skrzydła („Z ciebie już nic nie będzie” usłyszał jeden z chłopców w… czwartej klasie).

Szkoła w Mojave Desert jest tzw. szkołą ostatniej szansy. Prowadzi dwie ostatnie klasy liceum, pozwala czasem już pełnoletnim uczniom zrobić maturę, prowadzi doradztwo edukacyjne i zawodowe. Jako nauczycielka jestem niezwykle poruszona zaangażowaniem pracowników placówki. Martwię się jednak o ich równowagę życia zawodowego i prywatnego. Widać, że dzieciaki ze szkoły traktują jak swoje własne, nie wierzę więc, że po powrocie do domu nie zamartwiają się, czy ich wychowankowie mają co jeść, gdzie spać, czy nie spotyka ich krzywda…

Podziwiam nauczycieli pracujących w takich placówkach. Rodzi się we mnie niepokój co do ich wytrzymałości psychicznej, jednak nie wyobrażam sobie jak w inny sposób mogliby pomóc tym dzieciom. Są często jedynymi osobami na świecie, którym na nich zależy.

Po obejrzeniu tego filmu rodzą się w mojej głowie pytania: czy jako nauczyciele zawsze jesteśmy świadomi, że jakieś zdanie rzucone czasem w gniewie i bez złych zamiarów może zaważyć na samoocenie dziecka? Czy potrafię być nauczycielką, która sprawia, że dziecko czuje się w szkole ważne i chciane? Czy będę w stanie zauważyć, jeśli w domu mojego wychowanka będzie działo się coś niepokojącego? Jak w takim wypadku zachować dystans i problemy dziecka wrzucić do szufladki „sprawy zawodowe”…?

0

Planowanie zajęć

Początek roku zbliża się wielkimi krokami. W tym roku to dla mnie szczególnie stresujące, ponieważ zaczynam prace w nowej szkole. Ekscytacja miesza się z niepewnością. Próbując przekuć ten stan w coś pozytywnego postanowiłam zaplanować pierwszy tydzień. Niestety nie znam jeszcze swojego planu lekcji, nie jestem pewna czy szkoła, w której będę pracować nie ma swoich własnych zwyczajów związanych z tygodniem adaptacyjnym, jedyne więc co mogłam zrobić, to zgromadzić fajne pomysły i przerzucić się na szaleńcze wycinanie dekoracji 🙂

How adorable is this weather chart! Put it in your weather station.  Too cute and it's a FREEBIE!

Wtedy przyszło mi do głowy, że być może nawet ważniejsze niż wymyślanie poszczególnych zadań, jest sprawdzenie, czy w ciągu dnia nasze zajęcia spełniły pewne bardzo ważne kryteria. Tak powstała moja checklista udanych zajęć!

CZY W CIĄGU ZAPLANOWANEGO DNIA NAUKI WZIĘŁAŚ/WZIĄŁEŚ POD UWAGĘ, ABY DZIECKO MIAŁO OKAZJĘ:

  • pracować samodzielnie, w ciszy i skupieniu,
  • pracować w parze, pomagać koledze i taką pomoc otrzymać,
  • pracować w grupie, ucząc się współpracować i rozwiązywać wynikające z tego konflikty,
  • zrozumieć jaki jest cel proponowanego zadania,
  • poruszać się swobodnie i w trakcie zabaw zaproponowanych przez nauczycielkę,
  • poćwiczyć ważne umiejętności jak pisanie/czytanie/liczenie/…,
  • wziąć udział w stałych elementach lekcji (powitanie, czytanie książeczki, przestawienie kalendarza, etc.),
  • zająć się czymś interesującym jeśli wcześniej niż inni skończy zadanie (czytaniem książki, rozwiązywaniem zagadek, rysowaniem),
  • użyć wielu zmysłów do zagłębienia się w temat,
  • użyć różnych rodzajów inteligencji (za teorią inteligencji wielorakich Gardnera),
  • rozwiązać zadanie bez narzuconego rozwiązania,
  • wypowiedzieć swoje zdanie na dany temat.

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie na każdych zajęciach, ba, nawet w ciągu całego dnia zajęć nie da się zawsze spełnić tych wszystkich kryteriów. Jednak mam zamiar dążyć do tego planując moje zajęcia.

Czy ta lista wydaje się Wam sensowna? Jakie punkty powinny zostać dodane do listy? Chętnie będę ją uaktualniać dla wspólnego dobra 🙂

0

Dotykowy alfabet

Podbno nauczyciele to darmozjady, które przez dwa miesiące lenią się za podatki ciężko pracujących ludzi  poniżej mój dotykowy alfabet (wszystkie literki podwójne, żeby można było układać z nich słowa i grać w memory). Wkrótce dołączą do nich cyferki. Wszystkie materiały znalazłam w domu, poza kilkoma które kupiłam oczywiście we Flying Tiger Copenhagen – użyłam m.in. korka, wkładki do butów, folii aluminiowej, wyciorków, cekinów, szmatek, falistego kartonu i wstążek z różną fakturą. Pochwalcie się swoimi wakacyjnymi pracami!

0

Joachim Bauer – Co z tą szkołą? (cz. 4)

W swoich rozważaniach Bauer nie zapomina również o rodzicach, których wsparcie i motywowanie są jednym z kluczowych elementów procesu edukacyjnego. Zaznacza, że nie ma rodziców perfekcyjnych, w codzienności nie ma czasu na analizowanie każdej sytuacji i nie zawsze udaje się odnaleźć najlepsze rozwiązania. Najważniejsze jednak w tym przypadku jest (jak u nauczycieli) zachowanie autentyczności, uświadamianie sobie swojej roli i zadawanie sobie regularnie pytania: „co dla mojego dziecka jest ważne i jak stworzyć mu idealne warunki rozwoju?„.

Kiedy dziecko idzie do szkoły życie rodzinne przechodzi na inny poziom. Bauer nazywa to triangulacją: dziecko, rodzice, szkoła. Nauczyciele i rodzice powinni oczywiście kooperować, często jednak ich pozycje pedagogiczne ze sobą konkurują, co stawia dziecko w bardzo niewygodnej pozycji. Chce ono akceptacji wszystkich znaczących w jego życiu dorosłych. Jeśli rodzica i szkoła będą ze sobą zgodnie współpracować, wówczas motywacja dziecka wzrośnie.

Chęci i siły do nauki młody człowiek czerpie w pierwszej kolejności z domu. Rodzice, którzy nawiązują z dzieckiem dialog, słuchają je, wspierają i werbalizują swoje wątpliwości i uwagi, mają bardzo pozytywny wpływ na motywację ucznia. Dorośli powinni również wychodzić z inicjatywą różnych zajęć i zabaw. „Dziecko nie zdoła samo ogarnąć otaczającego je świata i – przede wszystkim – nie jest w stanie podejmować decyzji dotyczących rzeczy i zjawisk, których jeszcze nie zna” twierdzi Bauer. Wspólne wyjścia, gotowanie, majsterkowanie, czytanie pomagają dzieciom nabywać umiejętność skupienia przez dłuższy czas na jednej rzeczy. Problemy z koncentracją, „przebodźcowanie” jest wielkim problemem dzisiejszych uczniów. Telewizja i komputer w za dużych dawkach dają własnie taki efekt – bierność, szybkie zmiany, mnóstwo bodźców powodują, że dziecko nie potrafi skupić się dłużej na jednym zadaniu, trudniejsze i wymagające zaangażowania odrzuca prawie natychmiast. Oczywiście uważam, że wszystko jest dla ludzi, jednak rodzice powinni tak zorganizować czas w domu, żeby zminimalizować czas spędzany przez ekranem. Nie mówiąc już o przykładzie jaki dajemy dzieciom sami spędzając czas z nosem w telefonie…

Równie ważne jak wspólne zajęcia są wg Bauera wspólne posiłki. Badania przez niego przytoczone pokazują, że dzieci które jadły z rodziną przynajmniej jeden wspólny posiłek dziennie miały lepsze wyniki w nauce! Podczas posiłku jest czas na spokojne omówienie bieżących spraw, rozwiązanie problemów i konfliktów. Bauer bardzo podkreśla również, że rodziców jest zwykle dwoje… a ojcowie niestety nie zawsze są tak zaangażowani w wychowanie młodego człowieka jak matki. „Rodzice, chcąc nauczyć dzieci krytycznego i świadomego podejścia do wszelkiego rodzaju trendów, sami powinni dawać im przykład, a to możliwe jest jedynie wtedy, gdy matka i ojciec są w życiu dziecka obecni, poświęcają mu czas i potrafią zbudować z nim zdrowe relacje„. Ja ze swojej strony muszę jednak przyznać, że widzę coraz więcej mężczyzn, ojców z prawdziwego zdarzenia i mam nadzieję, że ta tendencja prędko się nie zatrzyma!

Czy również uważacie, że rodzice są ważną częścią procesu edukacyjnego? A może jednak to szkoła i nauczyciele mają na niego decydujący wpływ? I co uważacie o aktywności wychowawczej ojców? Czy tak jak ja zauważacie, że zaczynają coraz śmielej włączać się w sprawy związane z dziećmi? Czekam na Wasze opinie!